Po samobójstwie ojca szesnastoletni Aaron Soto nie może się
pozbierać i znaleźć szczęścia. Dzięki pomocy swojej dziewczyny Genevieve i
zapracowanej matki powoli wraca do siebie. Jednak smutek i blizna na nadgarstku
nie dają mu zapomnieć o przeszłości.
Kiedy Genevieve wyjeżdża na kilka tygodni, Aaron spędza ten
czas z nowym znajomym. Thomas ma projektor filmowy i nie przejmuje się tym, że
Aaron kocha książki fantasy. Jednak ich szczęście nie wszystkim się podoba. Nie
mogąc zerwać z Thomasem Aaron zwraca się o pomoc do Instytutu Leteo, chociaż
oznacza to, że zapomni, kim naprawdę jest.
"More happy than not" to książka, z którą miałam problemy od samego początku. Wydawnictwo Czwarta Strona, w ramach promocji książki, wsypało do paczki różowy proszek holi, co zafundowało mi dodatkowe sprzątanie w pokoju. Kiedy zobaczyłam tytuł książki, po głowie ciągle chodziło mi jedno pytanie: "DLACZEGO?!". Wydaje mi się, że polski tytuł jest tutaj zbędny, ponieważ najzwyczajniej w świecie - źle brzmi. Jestem zwolenniczką polskich tytułów, ale nie w tym przypadku. No dobrze, skoro na początku polało się tyle goryczy, to czy w ogóle warto na tę książkę zwrócić uwagę?
Główny bohater to szesnastolatek, który rozpaczliwie próbuje pogodzić się z traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości i spróbować odnaleźć siebie w całym bałaganie prawdziwego życia. Brzmi to dość słabo i schematycznie, ale przecież nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest wykonanie, które w tym przypadku oceniam naprawdę wysoko. Autor na początku książki bardzo mnie rozbawił. Gołym okiem widać, że pierwsza część odnosi się do szczęśliwych czasów (albo w miarę szczęśliwych czasów?) Aarona. Natomiast im głębiej wchodziłam w tę historię, tym było smutniej. Można to bardzo mocno i łatwo odczuć.
W "More happy than not" są trzy najważniejsze postacie, z których każda może stać się inspiracją dla młodych czytelników. Przewodnim tematem jest motyw LGBT - idealnie przedstawiony w tej książce. Autorowi należy się duży szacunek za takie podejście do problemu. Drugim motywem jest Leteo. Leteo to specjalny zabieg, dzięki któremu pacjent będzie w stanie zapomnieć o przykrych wydarzeniach z przeszłości. Taka tematyka była poruszana już w "Pladze samobójców", co od początku bardzo mi się podobało. Nasuwa się pytanie o moralną stronę takich praktyk oraz zwykłe "czy warto?".
Książka Adama Silvery nie jest pozbawiona wad. Uważam, że miejscami jest zbyt dużo wulgaryzmów, co robi na mnie nieprzyjemne wrażenie. Końcówka książki zaczęła się w pewnym momencie ciągnąć w nieskończoność... Ale poza tym, "More happy than not" to bardzo dobra historia, która uświadamia młodych czytelników, że przykre wspomnienia nie są złą stroną życia, bo dzięki nim stajemy się silniejsi i bardziej doświadczeni. To książka o wybaczaniu przede wszystkim samemu sobie, o pogodzeniu się ze światem i zaakceptowaniu własnego "ja". Pozycja obowiązkowa dla każdego młodego człowieka, który stoi przed życiowym dylematem, żałuje jakiegoś wyboru lub jest na etapie szukania swojego miejsca w świecie. Polecam. :)
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu:
Być może kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę różowego proszku, bo u mnie był pomarańczowy. ;-) Jak tylko dokończę rozpoczęte lektury to zabieram się za tą.
OdpowiedzUsuńTen róż przynajmniej pasował kolorystycznie do fioletowych akcentów na każdej stronie książki. :D
UsuńJeśli książka wpadnie mi w ręce to przeczytam, ale jakoś bardzo mnie teraz nie kusi. :)
OdpowiedzUsuńOkładka bardzo przykuwa wzrok. :D
OdpowiedzUsuńNie wiem jeszcze czy kiedykolwiek przeczytam tę powieść, ale zapowiada się ciekawie.
Pozdrawiam!
https://recenzjeklaudii.blogspot.com/
Właśnie widziałam ten proszek :D Zamiast czytać, trzeba sprzątać...
OdpowiedzUsuńKsiążkę miałam w planach i nadal mam, ale nie wiem kiedy się doczeka swojej chwili
Och tak, ten proszek chyba jest już sławny, bo kolejny raz o nim słyszę :D
OdpowiedzUsuńJa i tematyka LGBT - o nie, nie, nie lubię takich powieści.